Helena Suchocka, Leśna Podlaska
WIELKOPOSTNE ZWYCZAJE LEŚNIAŃSKIE
Wielki Post czas rozważań i zgłębiania tajemnicy Chrystusowej Męki. Czas przemyśleń i szukania odpowiedzi na nasuwające się na myśl pytanie: Dlaczego Jezus przyjął na siebie ten ogrom cierpienia i haniebną śmierć krzyżową? Z zapisów na kartach Ewangelii i nauki Kościoła wynika, że uczynił to z miłości ku człowiekowi, aby zbawić ludzkość całego świata. A więc taka była cena naszego zbawienia. Trudna do przyjęcia prawda kieruje nasze myśli ku własnemu wnętrzu. Niepojęta tajemnica krzyża odsłania nam kolejną tajemnicę, cud Zmartwychwstania.
Nabożeństwa Wielkopostne takie jak: Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale, rekolekcje skłaniają nas do zamyśleń nad własnym życiem, jego przemijaniem, śmiercią i czekającą każdego z nas wiecznością. W naszych rozważaniach idąc śladami Chrystusa postrzegamy, że nie zawsze byliśmy Mu wierni, nie zawsze pamiętamy o wdzięczności za nieoceniony dar Jezusowej Męki, że nie zawsze byliśmy w Jego bliskości. Toteż wyzwalają się w nas pragnienia nawrócenia i dobra wola poprawy życia. W skrusze serca na zadośćuczynienie za popełnione przewinienia, podejmujemy akty pokutne, umartwienia, posty.
Kościół w różnych okresach liturgicznych daje możliwość i zachęca wiernych do zatrzymania się w tym nieustannym biegu przez życie, zastanowienia się nad jego sensem i wyborem właściwego kierunku. Wielki Post jest jednym z tych okresów, przemyślenia i refleksji, są jak najbardziej zasadne.
W chwilach osobistych Wielkopostnych rozważań myśli moje kierują się ku odległej przeszłości, do lat dziecinnych i młodości, do ciepła rodzinnego domu. Ze względu na tematykę moich przemyśleń, czy aktualnych własnych przeżyć dobrych czy złych, w myślach szukam podobnych okoliczności i odniesień do sposobu zachowań, wobec których stawała moja rodzina.
Z zapisanych w pamięci obrazów, czy zapamiętanych słów wynika, że nasze życie zawsze było ukierunkowane na Boga. Wszystko co przeżywaliśmy, przyjmowaliśmy z poddaniem jako Wolę Bożą, a niepewna przyszłość w czasie wojny i przemian ustrojowych, składaliśmy w ręce Pana Boga i Maryi. Potwierdzaliśmy te rodzinne kanony codziennym życiem, a także zachowywaliśmy je w różnych szczególnych okolicznościach. I wychodziliśmy trudnych, a czasem z bardzo trudnych sytuacji obronną ręką Opatrzności Bożej.
We wspomnieniach z przeżywania okresu Wielkiego t zauważam istotną różnicę, zarówno w przeżywaniu jak i rozumieniu znaczenia postu w dawnych okresach a czasach dzisiejszych. Z dzieciństwa zapamiętałam napomnienia rodziców i starszego rodzeństwa, że w czasie Postu rozważamy Mękę Pana Jezusa, a więc jest to czas modlitwy w nastroju powagi i wyciszenia. W mojej rodzinie, a także w okolicy niejako zwyczajowo było przekazywane z pokolenia na pokolenie pewne zasady i obyczaje dotyczące przezywania okresu postu. Duchowe wprowadzenie w ten ważny okres liturgiczny Kościoła rozpoczynało się w Środę Popielcową, poprzedzone 40 godzinnym nabożeństwem. W powadze i skupieniu, kto mógł szedł na Mszę Świętą z obrzędem posypania głów popiołem. Pozostali domownicy, jak dzieci i babcia, otrzymywali ten znak pokutny w domu. Kiedy wszyscy domownicy byli już w domu, przeważnie po południu, mama posypywała głowy przyniesioną w książeczce do nabożeństwa szczyptą poświęconego popiołu, z przekazem słów kapłańskich: „z prochu jesteś i w proch się obrócisz”, a następnie stawialiśmy krzyż na stole, zapalaliśmy świece, braliśmy do ręki książeczki do nabożeństwa i śpiewali Gorzkie Żale i pieśni wielkopostne.
Zwyczajowo czyniono także przygotowanie w domach na przeżycie okresu postu. Już pod koniec karnawału gospodarze wieźli do młyna zboże. Pszenicę i żyto mielono na mąkę, jęczmień i proso przerabiano na kaszę, których przygotowywano większe ilości. Robiono również zapasy oleju tłoczonego z rzepaku, czy siemienia lnianego, który był jedynym tłuszczem stosowanym w czasie postu. Nabiał mogły spożywać tylko dzieci. Gospodynie po zapustnych potrawach szorowały garnki popiołem, dokładnie płukały, żeby najmniejsza skaza tłuszczu na nich nie została. Tak przygotowane mogły służyć do gotowania postnych potraw w poście. Ze zgromadzonych wcześniej zapasów mąki, kasz, grzybów, kapusty i innych wytworzonych w gospodarstwie produktów, gotowano różne zupy, krupniki, kasze na gęsto, kluski, kapustę. Pieczono na płycie kuchennej placki ziemniaczane, robiono kapłon z czerstwego chleba, chłodnik z cebuli i kwasu chlebowego do popijania ziemniaków gotowanych w „mundurkach”, czyli łupinach i inne. Wszystkie potrawy kraszono wyłącznie olejem, jednak przestrzegano postu w środę i piątek każdego tygodnia i w tych dniach potraw nie kraszono, a w ważnych intencjach zachowywano post o chlebie i wodzie. Środa Popielcowa i Wielki Piątek były dniami ścisłego postu, kiedy to nie przyjmowano żadnych pokarmów, ewentualnie wypijało się kubeczek wody.
Na czas postu przygotowywano również mieszkania. Zdejmowano ze ścian wszelkie ozdoby, pozostawiając tylko obrazy święte. Z okien zdejmowano wycinane w różne wzory papierowe firanki, które zdobiły okna na czas Bożego Narodzenia i karnawału. Na widocznym miejscu stawiano krzyż.
W mojej rodzinie nabożeństwa wielkopostne odprawialiśmy różnie, w zależności od warunków atmosferycznych. Dawniej zimy były mroźne i śnieżne, a i roztopy oraz błotniste drogi utrudniały dojście do kościoła. Przy w miarę sprzyjającej pogodzie chodziliśmy na nabożeństwa do kościoła, ewentualnie odprawialiśmy je w domu. W piątek po południu przed wieczornym obrządkiem w gospodarstwie, zapalaliśmy świece przy krzyżu, wyszukiwali rozważania w książeczkach do nabożeństwa i odprawialiśmy Drogę Krzyżową i śpiewali pieśni wielkopostne. W niedzielę śpiewaliśmy Gorzkie Żale i także pieśni wielkopostne. Nabożeństwom przewodniczyła przeważnie mama, a czasem ktoś inny. Na nabożeństwa przychodzili do nas także sąsiedzi. I choć takie międzysąsiedzkie spotkania były nacechowane powagą z racji specyficznych modlitw i rozważań Męki Chrystusowej, to wyczuwało się w nich jakąś międzyludzką serdeczność, życzliwość i zacieśniały się jeszcze bardziej przyjazne więzi. W chwilach osobistej refleksji i zamyślenia, jakby mimowolnie kierowałam ku Bogu dziękczynienia za te wspólnie przeżyte chwile, bo jakże szare byłoby nasze życie, gdyby nie miłość i przyjaźń, które rozświetla najtajniejsze pokłady naszych serc. Wizja cierpiącego Chrystusa, wspólna modlitwa, intencje, rozmyślania, życzliwość otaczających osób, była dla nas oparciem i jakąś mocą. Ta małą cząstka parafialnej społeczności gromadząca się w Imię Jezusa, rozciągała się jakby na cały Kościół i mobilizowała do trwania przy Nim. Oczami wyobraźni widzieliśmy niepojętą Jezusową Mękę, ale na koniec Zmartwychwstanie. Przeżywanie tych chwil budziło w nas nadzieję i wiarę w lepszą przyszłość i pozwalało przetrwać trudne czasy mojego pokolenia.
Czas kończącej się zimy i zbliżającej się wiosny, w którym zawierał się okres Postu na wsi wbrew pozorom był czasem wytężonej pracy. Gospodarze w stodołach młócili cepami zboże, czyścili przetakami i zsypywali do worków. Przygotowywali narzędzia do pracy w polu na wiosnę, sprawdzali i naprawiali uprząż, robili obrządki. Gospodynie na początku postu wnosiły do domów krosna na których z przygotowanej w okresie zimowym przędzy z lnu, czy wełny, tkały całe „ściany płótna” na pościel, koszule, ręczniki, worki albo na ubrania, z których szyło się marynarki, spodnie, płaszcze, spódnice. Robiły też wyprawne dywany swoim córkom. Dziewczęta również miały swoje zajęcia. Robiły na szydełku różne serwetki, serwety, kołnierzyki do sukienek i inne ozdoby. Na drutach dziergały sweterki, szaliki, chustki, czapki. Wyszywały i haftowały wyprawną pościel, zdobiły obrusy, serwety i wykonywały inne dekoracyjne i użyteczne rzeczy.
Ponieważ o tej porze roku dni są jeszcze krótkie, znaczną część pracy wykonywało się wieczorami przy świetle lampy naftowej, przy której jeszcze dzieci odrabiały lekcje i wykonywały wszystkie czynności domowe.
Na wsi był jeszcze taki zwyczaj, że w ciągu roku, ale szczególnie w okresie postu do domów przychodzili biedni ludzie za tzw. „uproszonym” . Dawało się im jako „wielkopostną jałmużnę” , co kto mógł: niewielkie pieniądze, chleb, jajka, , w pobliżu świat jakieś mięso, słoninę, a czasem coś z ubrania. W moim domu unikało się określenia „żebrak”. Był to po prostu ubogi człowiek potrzebujący pomocy. Moja mama podawała takim ludziom jeszcze jakąś ciepłą „strawę”, co chętnie spożywali i z błogosławieństwem opuszczali nasz dom.
Kiedy zbliżał się Wielki Tydzień w pośpiechu kończono zaplanowane prace, bo czekały przygotowania do Świat Wielkanocnych. Starano się przed Niedzielą Palmową uprzątnąć z domu krosna, gruntownie wysprzątać i odświeżyć mieszkanie, bieląc ściany i sufity białą glinką. Na Niedzielę Palmową pr4zygotowywano tradycyjne palmy, które robiono z gałązek wierzbowych z kotkami, które ozdabiano zielonymi gałązkami żywych roślin i białymi wstążkami wiązanymi w kokardy jako, że w naszej okolicy nie stosowało się sztucznych ozdób. Do kościoła przynosili je gospodarze, mężczyźni większe, kobiety mniejsze. Dzieci i młodzież mieli zwykłe gałązki wierzbowe, którymi w drodze powrotnej z kościoła „palmowano się” tradycyjnie nawzajem, wypowiadając słowa:
„Palma bije, nie zabije,
Niechaj każdy sto lat żyje.
Pamiętajcie chrześcijanie,
Że za tydzień Zmartwychwstanie”
Wielki Tydzień to czas przeżywania Triduum Paschalnego, czas duchowego i tradycyjnego przygotowania do Świąt Wielkanocnych. Jeżeli w trakcie Postu nie odbyły się rekolekcje wielkopostne, to odbywały się w Wielkim Tygodniu i bez względu na ilość czekających prac, każdy z nas w nich uczestniczył, odbywając Spowiedź Wielkanocną i przyjmował Komunię Świętą. W Wielki Czwartek, Piątek i Sobotę wszyscy obowiązkowo chodziliśmy na nabożeństwa do kościoła. Po nabożeństwie w Wielki Czwartek i Piątek w kościele pozostawało sporo ludzi na adorację Pana Jezusa i śpiewano Gorzkie Żale i pieśni wielkopostne, rozważając tajemnice Jego Męki i śmierci krzyżowej.
W Wielki Piątek obowiązywał post ścisły. Dorośli nie jedli nic, dzieci miały dyspensę. W Wielką Sobotę nie było postu ścisłego, ale jeszcze obowiązywał post. W międzyczasie przygotowywano się tradycyjnie do świętowania Świąt Wielkanocnych. Zamożniejsi gospodarze zabijali świnie i robiono kiełbasy, kaszanki, pasztety, a mięso odpowiednio przyprawione przeważnie pieczono w chlebowych. Mniej zamożni zarzynali owce, ale wszyscy w miarę swoich możliwości przygotowywali na święta sute jedzenie.
Do tradycji należało wypiekanie babek i mazurków. Gospodynie nie szczędziły jajek, aby ciasto było ładnie wybarwione i wrośnięte. Babki pieczono w foremkach i polewano lukrem, a mazurki pieczono w blaszkach chlebowych o dekorowano rodzynkami, różnymi wzorami wykonanymi z ciasta i pokrywano je lukrem.
W Wielką Sobotę tradycyjnie od rana, gospodynie pisały pisanki. Pisanki wykonywało się z jajek kurzych, a czasami gęsich. Kacze jednak źle się farbowało. Na jajkach rysowało się rozpuszczonym woskiem pszczelim specjalnie przygotowanym pisakiem różne piękne ornamenty roślinne, jak kwiaty, gałązki, liście, a także zwierzątka, ptaszki, baranki w zależności od uzdolnień plastycznych wykonawcy. Następnie jajka gotowało się w łupinach z cebuli. Skorupka jajka w miejscach nie zapisanych barwiła się na jasnobrązowy kolor, a miejsca zarysowane woskiem pozostawało białe, co stanowiło wzór pisanki. Pisanki wkładało się do koszyka ze święconką, ale także obdarowywano nimi dzieci z sąsiedztwa i chrześniaki, a rodzice mieli ich kilkanaścioro, to też mama musiała przeznaczyć sporo czasu na ich wykonanie. W miarę dorastania moje siostry i ja nabierałyśmy wprawy w wykonywaniu tych dzieł i podtrzymywałyśmy ten tradycyjny zwyczaj w naszych rodzinach.
Następnym tradycyjnym zadaniem w Wielką Sobotę było przygotowanie pokarmów do święcenia. Z opowiadań moich rodziców i babci zapamiętałam, że dawniej do sporej wielkości ozdobnego koszyka wyścielonego białą serwetą, wkładało się duże ilości mięsa, kiełbasy, jajek, całą babkę, część mazurka i inne świąteczne wiktuały, ponieważ przez całe święta spożywało się pokarmy poświęcone. W późniejszym czasie święcono tyle ile było trzeba na świąteczne śniadanie. Do koszyka wkładało się niewielki kawałek przygotowanych na święta mięs, kilka jajek, a także koniecznie chrzan, sól, pieprz. Z ciast wkładało się małą babkę i kawałek ozdobionego mazurka. Koszyczek ozdabiało się serwetką, pisankami i zielonymi gałązkami mirtu,barwinka, czy innym zielem. Taki zwyczaj zachował się do dnia dzisiejszego. Zaniesienie święconki do święcenia powierzono najmłodszym dzieciom pod nadzorem kogoś ze starszego rodzeństwa albo samych rodziców, to też od rana szykowaliśmy się do spełnienia tego miłego obowiązku.
Święconki z wioski i pobliskich okolic znosiliśmy do jednego domu, do którego przyjeżdżał kapłan i święcił przyniesione pokarmy. Po poświęceniu wracaliśmy w bardzo radosnym nastroju do domu, odczuwało się już bowiem atmosferę świąt i zapach świątecznego śniadania. W domu do godzin popołudniowych przygotowywane były jeszcze kolejne świąteczne potrawy, jak: bigos, biały żur na chlebowym zakwasie, pierogi z ciasta drożdżowego z różnym nadzieniem pieczone w piecu chlebowym i inne smakołyki. Na koniec sprzątaliśmy mieszkanie i świątecznie ubrani szliśmy do kościół na długie Wielkopostne nabożeństwo. Najbardziej zapisało mi się w pamięci końcowa część tego nabożeństwa, kiedy kapłan po błogosławieństwie kierował do wiernych przesłanie „Ite, missa est” i podniosłe „Alleluja”, co wprowadzało w czas świętowania Zmartwychwstania Pańskiego. Wszystkim udzielało się jakieś szczególne duchowe uniesienie. Organista intonował pieśń „Wesel się Królowo miła”, po odśpiewaniu której wierni powoli opuszczali kościół albo zostawali chwile jeszcze na krótką adorację Pana Jezusa przy Grobie. Rano nalezalo wstac i przyjsc na Rezurekcje.